Dzisiejsze spotkanie z Samarytanką jest dla mnie niezwykle poruszające. W sumie jest ona kobietą o mało złożonym życiu osobistym, które obdziela z kolejnymi mężami/partnerami. Co nie przeszkadza mi przejść w zachwyt, kiedy patrzę jak wiele cierpliwości ma do niej Jezus. I oczywiście autor dzisiejszej, dodajmy niezwykle długiej Ewangelii.
To wydarzenie w Sychar odbije się szerokim echem. Może dlatego, że tam wielu ludzi przychodzi do Jezusa spragnionych, zniecierpliwionych wewnętrznymi konfliktami, walkami między ich tożsamością kulturową a hebrajską. A ty nie masz czasem dość? A co ma powiedzieć ta Samarytanka. Przychodzi do studni w południe! Skwar czuję nie tylko przed monitorem, gdy to piszę. To jedyne źródło w okolicy (nawet do dziś). W dodatku ma swoją biblijną historię, sięgającą Jakuba i jego potomków.
Jak niezwykłe jest stwierdzenie owej kobiety, że nawet bydło jest uprzywilejowane przy tej studni… Masakra.
I ten cierpliwy Jezus, siedzący jak gdyby nigdy nic, przy studni. Podchodzi kobieta, bezimienna. Czuję, że w tej scenie w tle gra nieśmiertelny klasyk Perfectu „Nie mogę ci wiele dać, bo sam(a) niewiele mam”…
O tak, ona naprawdę nie ma nic do zaoferowania, a jeszcze się doprasza o podanie wody. Butna, pyszna. Perfekcyjna Pani Domu. I wobec tego Jezus przeciwstawia swoją cierpliwość. Kobieta ma przecież w dorobku już 6- ściu mężów!
Ile razy my coś przeciwstawiamy Bogu, przyjacielowi, koledze, koleżance, itd. na przekór, na odczepnego.
Mam takie postanowienie na najbliższe parę dni. Zadbać o to, by być wciąż nawodnionym Bogiem. To przecież sam Jezus mi dziś proponuje — daj mi się napić! Napić moich postanowień, niezrealizowanych planów, mojej historii, powołania, zwykłego szarego dnia.
No to, Panie Jezu, do dna!
Nie daj mi uschnąć spragnionym Ciebie.